wiem on ci jest WIELKIEM HASŁEM, jakie ma być na równiach ziemi zapalonem BOGU, na znak, że czas znijść! Sacejdosie! Powiadam ci, ty jesteś nowy Jan, a wodą chrztu jest ogień bólu!
Sacejdos pilnie nadsłuchiwał mówiącego doń dalekiego głosu. Twarz swą zwrócił w stronę więzienia i ręce wyciągnął, a w oczach miał taki blask i zachwyt, że słuchający go tłum padł na kolana, jak pada łan pod sierpem wichru przelatującego.
W tej chwili ukazali się od strony miasta zbrojni.
Istagogos ujrzał w ich rękach pletnie i uczuł naprzód smaganie, jakie zgotowanem było Sacejdosowi.
Serce jego wezbrało gniewem wielkim, wzniósł przeto ręce swe ku niebu i wykrzyknął:
— O Boże! Skiń na mnie, bym poszedł na ratunek prześladowanym.
Ledwo wyrzekł te słowa, uczuł wielką lekkość, jakieś nienazwalne wyzwolenie, jakby go wir jakiś ciągnął kędyś, a on miał nakaz słuchać musu. Nie opierając się tedy poszedł za tym nakazem,... przeniknął mury więzienia... począł iść ku morzu.
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.