Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet ich stopy na chwilę. Potem Istagog ujrzał się samotnym. Arcykapłan znikł poza agawami, kierując się w stronę więzienia.

Wpatrywał się weń z natężoną uwagą a kiedy dusza zdawała się wracać w martwe, stężałe ciało cichym pieszczotliwym głosem przemówił:
— Wszystko złe skończone. Przed chwilą napoiłem cię mlekiem. Będziesz żył, czy słyszysz?
Istagogowi rozradowało się serce, rozczulił się. Oto w wielkiej troskliwości arcykapłan poi go mlekiem, by żył. Rzekł mu więc:
— Bądź błogosławiony, iże masz duszę dobrą, ale czyż inaczej żyć bym nie był zdolny, pomyśl tylko, czyż nie obroniłem żebraka Sacejdosa, kiedy go pochwycić miano na męki, a przecież wtedy nie jadłem od pięciu dni i nie piłem.
— Nie rozumiem cię! — odparł arcykapłan.
Patrzył nań zdumiony. Wreszcie uderzył nogą w posadzkę.
Zjawił się we drzwiach żołnierz.
— Czy wróciła straż z więźniem Sacejdosem? — spytał go.
Żołnierz był blady, zmieszany bardzo. Nie