kły wreszcie ostatnie podwoje i rozżarty, pijany szałem tłum ukazał się na progu kaźni.
Gorąco biło od stłoczonych ciał, żar buchał od dusz ogarniętych pożądaniem pomsty.
— Na krzyż! Na krzyż! — ryczał tłum.
Taksamo jednak rychło, jak wybuchły, głosy zamarły.
Zwite konwulsyjnie ciała zastygły w rozmachu.
Setka ócz wpatrzyła się w tych dwu klęczących na ziemi w tych płaczących bez słowa, splecionych uściskiem.
Wreszcie Istagogos opanował wzruszenie, skinął na stojącego najbliżej.
— Bracie — rzekł mu — podaj oto tyarę arcykapłańskiej władzy. Nie trzeba by się walała w pyle.
Wziął ją ucałował ze czcią i włożył na głowę arcykapłana.
Potem dał znak stojącym w odrzwiach i rzekł:
— Odejdźcie! Odejdźcie! Czuję krew! Dusze wasze cuchną krwią, której pożądały. Czyńcie pokutę!
— | — | — | — | — | — | — | — | — |
— Wspomniany człowiek, przybyły ze stron jakoby nieznanych, wedle zaś ścisłych badań wysadzony na ląd przez okręt, zdaje się łączyć