Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

nam przetrzeć oczy po krótkim śnie życia na tej ziemi.
Skinął ręką ku oknom, a oczy wszystkich poszły za tym gestem.
W dali, na morzu, które się stąd ciemnem wydawało, zamajaczył wielki okręt kołysany falami.
I znowu zabrzmiał hymn, a na jego jakby fali poczęła się zbliżać ku oknom mała, złocista łódź.
Dwu białych młodzieńców stało w niej, z oczyma utkwionemi w punkt, do którego im przybić rozkazano.
„Jako oddech TWÓJ jest świat — brzmiało powietrze — jako tchnienie TWE jawi się życie i jako nicość jest gdy zechcesz a wciągniesz w głąb swoją wszystkie zjawy, wszystkie znaki Bytu.“
Istagogos objąwszy ramieniem Sacejdosa stał napoły zwrócony ku oknu bliższemu tronowi, na którym zmarłego arcykapłana tkwiły zwłoki.
Oczyma szukał czegoś na horyzoncie.
I oto nagle na ustach jego wybiegł uśmiech radosny.
Wysoko, pod masztem okrętu, widoczny wszystkim innym, stał kapłan w białej szacie. Wzniesione jego ręce nawet w tej światłości