mrowisko w lesie. Dosłownie, jak mrowisko, bo naokół dziwny, ogromny, nieznany bór, który oni zowią „Wielki Las“ i którego się boją.
W podworcu Starego Domu gromadka ludzi. Dyskutują.
— Ho, ho... — powiada ktoś — postoi jeszcze, postoi... wszakże stał tak długo... dlaczegóżby miał teraz właśnie...
— Tylko trzeba dach zrzucić! — woła drugi. — Cięży starym murom i powoduje ich zamakanie. Trzeba odnowić dach nad naszemi głowami uczynić życie w Starym Domu pewniejszem.
— Tak, tak! — przytakują inni.
— To jest właściwie wydaje mi się... — zaczyna architekt, stojący na uboczu.
— Tu niema żadnego „wydaje się“, tu trzeba koniecznie niezwłocznej decyzyi!
— Panowie! Wszak powiedziałem w komisyi: Więcej światła... postęp wymaga światła, czyli okien... To jest rzecz przesądzona w całym świecie. Tu niema dwu zdań...
— To prawda... — wołają głosy.
— Wogóle na co są ściany? — pyta ktoś. — Zaćmiewają tylko pogodny pogląd na świat. Słońce, to wszystko...
— Precz ze ścianami! — zawołano.
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.