przypuszczenia, jakoby czcigodny, kryjący głowy długich pokoleń, dach waszego Starego Domu miał się znajdywać w stanie niezupełnie odpowiednim...
— Błazeństwo! — ryknął ktoś z dołu. — Gadaj wyraźnie!
Z okna pierwszego piętra wyjrzała łysa głowa kierownika dobrego wychowania narodowego.
— A to co? — syknął. — A to co? Wszakże głos ma czcigodny prezes Trupia Czaszka!
— Panowie! — zaczął znów mowca. — Najskrupulatniejsze badania komisyi, której mam zaszczyt przewodniczyć, wykazały, że właściwie wszelkie obawy, tylekroć wyrażane nie mają żadnego uzasadnienia!
— Wszakże cieknie straszliwie! — zagrzmiało z dołu.
— To niczego nie dowodzi! — ozwały się liczne głosy.
— Za pozwoleniem! — wołał prezes. — Nie przeczę wcale, że cieknie... nie o to idzie jednak...
— A o cóż?
— O zasadę niweczenia rzeczy czcigodnych, rzeczy świętych, w imię fałszywie pojętego postępu i rzekomej praktyczności.
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.