Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.
ULICA DZIWNA.

Po wąskich, krętych, licho oświeconych schodach wydostał się na trzecie piętro starego, zamieszkałego przez biedaków domu i otwarł drzwi wielkim, niezdarnym kluczem.
Był zmęczony długą służbą w biurze telegraficznem. Ile razy wracał do siebie, tętniło mu w głowie, stukało najniemożliwsze rzeczy. Dopiero po dwu szklankach herbaty z rumem wyjaśniała mu się duchowa sytuacya, ale i ona nie była najlepsza. Widział przed sobą nieskończenie długie lata pracy beznadziejnej, jednostajnej, męczącej i głupiej.
Zaświecił małą, krzywą lampkę, przysłoniętą papierową umbrą, wdzianą na szczątki właściwej szklannej umbry, która przed latami już utraciła blisko połowę swej peryferyi.
Pokój, a raczej pokoik i kuchnia, wydzielone z większego mieszkania, zajmowanego przez jakieś dziwnego nabożeństwa damy, był brudny, zaniedbany i wyglądał bardzo nieprzyjemnie. Ale polubił je z biegiem czasu, jak człowiek ostatecznie polubić musi każdą rzecz, z któ-