Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

W pierwszej wsi, znaczy się, w pierwszym czasokresie zgubił, znaczy się, śmierci dał brata i siostrę... nie... nie.. nie.:. To zbyt bolesne na temat! Kochany Józek... cicho... cicho... Stefa... nie... nie... A to smarkacze! Proszę, już się temu śnią amory, no... no... Okropność robić z życia bibułę... okropność. Pamiętam, doznałem bardzo przykrego uczucia, ilekroć czytając książkę wspomniałem: I o nas możnaby taką historyę napisać! Płakałem. Ciotka uspokajała mnie:
— Widzisz to nie prawda! Czyż u nas są n. p., jak w tamtej bajce, mury zębate, przez któreby można wyrzucić zwłoki pomordowanych?!
— Prawda!
— No widzisz! Nie płacz. Takich smutnych bajek nie możnaby pisać, ani o cioci, ani o wujku, ani o was.
— A wesołe, prawdziwe, całkiem dokładne, możnaby...?
— Naturalnie! Naturalnie! — powiedziała raz.
A ja się dziwiłem. Dlaczego jest aż tak wielka między smutnymi, wesołymi różnica... Wszak i w wesołych przychodzą czasem rzeczy, których tu niema... więc...
Nie mogłem nigdy wybrnąć z zawikłania. Czułem jednak, że należy przyznać: Tak, tak,