Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

Ileż to razy choćby dzisiejszego dnia.
Urlop, rzecz wyborna, ale co dzień, to pechoważy wielce.
Pan komisarz począł myśleć.
Myśleć bowiem wiele można przy takiem ryb łowieniu.
Ale o czem.
O awansie, nie potrzeba. Właśnie zaawansował... i to... ach pewnie poraz ostatni w tem życiu.
A w życiu przyszłem?
Et! Pan komisarz był wolnomyślicielem, przeto...
Wolnomyślność rzecz doskonała. Rzecz jasna.
Dobrze jest tedy myśleć wolno i jasno.
A jak się trawi przytem, niam, niam!
A propos. Pono jest jakiś szczep NIAM, NIAM, gdzieś w Ameryce. Prawda?
Ale co to ma do trawienia?
Chyba, że to są ludożercy.
Pfuj! Na co człowiek schodzi, myśląc...
Korek zapchał się gdzieś we wiklinę, pan komisarz tego nawet nie spostrzegł.
Szum rzeki porywał go w jakieś fantazye, mieszał tok myśli, rzucał nią, jak kawałkiem drewna.