Czyś kiedy nad tem pomyślał... ty niewolniku mego brata... ty...
Nikt tak od czasów Amenhotepa Czwartego nie przemawiał do urzędnika siódmej rangi na urlopie.
Komisarz oprzytomniał. Wstał.
W pierwszym zapędzie chciał się rzucić na bezczelnika, ale wstrzymał się uczyniwszy krok jeden.
Splunął pogardliwie na ziemię i zaczął zabierać się do domu.
Mieszkał sielsko, anielsko w karczmie poblizkiej, gdzie Jasiek pijał wódkę i insze tronki.
Ale haczyk zaplątał się we wiklinę, sznurek mokry zaguził się niemożliwie.
Chcąc go wydobyć, musiał się położyć na brzegu i manipulować wychylony ponad wodę.
Dotykał jej niemal twarzą.
Męczył się, potniał. Czuł zawrót głowy.
— Tak! — powiedziała musnąwszy go falą. — Teraz ci jeszcze coś powiem.
I zaczęła szumieć w ten sposób, że uczepiony rękami do sznurka znieruchomiał.
Uległ ponownie hypnozie ruchu jednostajnego, bezlitośnego...
— Ja i on, jesteśmy jednej krwi. I tęsknimy
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.