możliwości wydobycia się na twardy grunt trzeźwej jawy.
Jednocześnie zbudziła się potrzeba czynu. Sen, czy jawa, wszystko jedno. Wołał go czyn. Objął rolę narzuconą.
Przystąpił do śpiącego i potrząsł nim tak, że głowa starca straciwszy równowagę spadła na piersi, a ramiona zesunęły się na kolana.
Starzec spał dalej skurczony, wrosły jakby grzbietem w kamienie.
Krzyknął nań raz i drugi, ale to pozostało bez skutku.
Zbudziły się tylko ptaki w gałęziach drzew i zawiodły tak głośny świegot, że śpiący powinienby się był ocknąć z samego już tego hałasu.
Stary kapłan nie żyje, pomyślał Człowiek z toporem i doznał wielkiego ukojenia. Umarł, a przeto nie pośle na zatracenie tych oto nadciągających w procesyi pielgrzymów. Dzięki Bogu!
Osunął się na pobliski kamień i usiadł z toporem między kolanami.
Siedział spokojnie czas jakiś, rozglądając się wokół. I spostrzegł, przedewszystkiem, że ołtarz z drogowskazem stał dokładnie pośrodku okrągłej polany. Od niego biegły na wszystkie
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.