Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.

czyż były to zresztą słowa? Starzec znajdywał się teraz w nastroju ducha, gdzie nikną słowa nawet najwyższe, najgórniejsze, nie mogąc niczego wyrazić. Witał słońce radością serca i dźwiękami zbratanymi najbliżej jeszcze ze świegotem ptaków leśnych.
Nie był już materyalną istotą, rysował się zaledwo na tle polany, a wokół jego głowy rozpromienił się nimb świetlisty scharmonizowany przecudnie z blaskami promieni sypiącymi się od wschodniej strony.
Człowiek z toporem padł na kolana ogarniony wzruszeniem i czcią niewysłowioną.
W tej chwili ukazały się na skraju polany, pierwsze szeregi pielgrzymów.
Pochód zatrzymał się, ludzie rozstąpili się w wielki krąg i poklękli, czekając, aż kapłan skończy modlitwę poranną.
Nie trwało długo. Nimb dokoła głowy starca począł gasnąć, ciało jego zarysowało się znów ostrą sylwetą, szata zszarzała i niebawem stał na polanie prosty, skromny stary człowiek, a słowa, które głosił brzmiały również prosto i niewyszukanie.
— Moi mili, — rozpoczął — dobrze się stało, żeście tutaj oto przyszli. Jestto bardzo pocieszające i dobre dla was wszystkich. Wiem, że przemierzyliście stopami świat cały, że błądziliście