— Któż ty jesteś mój synu? — spytał starzec. — Nie zaliczasz się, widzę, do rzeszy pielgrzymów.
— Jestem Człowiek z toporem, któremu poruczono czynność bogobojną i świętą.
— Wykonaj ją tedy mój bracie... wykonaj wedle najlepszych sił twoich...
— Posłyszałem rozmowę... — ciągnął dalej przybysz — Złe duchy naigrawają się okrutnie z tych ludzi. Istnieje tu w pobliżu gdzieś miejsce nieludzkiej kaźni, gdzie biorą tych nieszczęsnych na męki. Widziałem jednego, któremu się udało uciec. Biegł od tej właśnie strony, ku której zwrócone jest ramię drogowskazu.
— Drogi synu... — odparł łagodnie starzec — Mylisz się, to wcale nie jest drogowskaz. Legenda powiada, że są to szczątki doczesne ciała świętego męża, o którym opowiadałem, jego ciało z ramionami wzniesionemi w niebo. Ale w rzeczy samej są to jeno resztki drzewa zbutwiałego. Świętość każdej relikwii tkwi jeno w sercu wiernego. Jestto ciało symbolu... strzeż się brać je za formę rzeczywistości... strzeż się powiadam ci, źle rozumieć...
— Wszystko jedno... czcigodny ojcze... nie dozwól, by ludzie ci udali się w tym kierunku... tam czeka ich śmierć!
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.