Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

Upadł, a ciało jego pokrywały zwolna głazy ciężkie, szare, ostre.
Jasna, połyskliwa młodzieńcza jego krew migotała wesoło w słońcu.
Uczynił się nad nim wzgórek. Tłum szalał i miotał pociski.
Nagle wszystko umilkło.
Albowiem stała się rzecz dziwna.
Z oddali nadpłynęły dźwięki fanfary, radosne, skoczne tony pieśni, jakiej nie słyszano tutaj jeszcze. Nowe były, nieznane, porankowi, który schodzi na świat podobne, a stare, prastare, jak słońce, które rodzi poranek.
Na falach rzeki kołysały się święte tramy dębowe. Płynęły z wiatrem który dął w biały żagiel barki.
W szatach rozwianych, z wieńcem mirtowym na skroni stała Tęsknota u steru.