Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ho, ho! — powiada jakiś facecyonista. — Nie takie braliśmy z nieboszczykiem panem Hieronimem, świeć Panie nad jego duszą. Ramiętam, było to jakoś w Zapusty...
Z dalszych szeregów dolata wołanie:
— Morderca! Morderca!
Ale słowo już mdłe jakieś, spóźnione, nic nie mówi.
Śpiew słychać: Pieśń w ciemności, to niemal jasność.
„Ścieżyny bliższe, ścieżki nowe kędyżeście, kędy?
„O ścieżki tajemne, gdzieżeście? Któż był ten mąż, który was wyśledził?
Gdzież te nadzieje się narodziły, kiedy? Nie wiem sam nic, jak i oni. Tylko mi coś poczyna rozwijać w piersiach skrzydła, coś powstaje. Śpiewam wraz z tłumem:
„Czy obiegacie ziemię wokół po twardych rozwinięte skałach?“
Słyszę płacz kobiet tęskny i bezmyślny bek dzieci. Słyszę stąpanie wielu stóp, jakby po wodzie... Czy to nie fala łez przelanych?
„Ty, któryś znalazł bliższe ścieżki, witeziu nasz... niech się stanie Królestwo Twoje... Niech będzie Wola Twoja... władaj... prowadź... rządź na wieki wieków Amen...