zacya, powiedzmy fotografia uzewnętrzniona na przestrzeni... Jednem słowem jeno coś, czego niema zgoła realnie, faktycznie, objektywnie. Dla istot innych niżej, albo wyżej ludzi stojących prawdopodobnie nie istnieją wcale te kształty i blaski, które my zwiemy: światłem. Więc możemy to wszystko jeszcze nazwać chorobą ludzką, epidemią, jaka grasowała na tym, a tym stopniu rozwoju istoty zwanej homo sapiens... Pani mnie rozumie? Ach! Cóż do djabła! Uważaj durniu jakiś!
— Cóżto panu?
— Jakiś cymbał trącił mnie w głowę drągiem. Ouu! To gorzej, że na końcu było coś żelaznego, jakiś hak, czy coś... Latarnik przeklęty! Z gasidłem wybiera się na procesyę... Bałwan! Pani się śmieje? Cieszy mnie ten doskonały zawsze humor...
— Więc pana boli?
— Oczywiście...
— Pocieszam się, że jestto tylko stan subjektywny, który właściwie realnie, faktycznie nie istnieje, wszak prawda?
— Nieporównana! Zachwycająca! Co za dowcip!
— Powiedz mi pan — nalega sąsiad z prawej
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/298
Ta strona została uwierzytelniona.