— To nie dwaj mędrcy! Nie! To mędrzec i jego uczeń. Wszak słyszycie, że jeden wciąż pyta, a drugi mówi.
— A który mądrzejszy? — kpił ktoś inny.
— Obaj osły kwadratowe! — krzyknął ochrypły człowiek.
— Oszalał! Cicho bądź cymbale! Pijanico!
Odwróciłem się i mówię:
— Ten pan ma wiele racyi, tylko trochę przesadza. Powinien był powiedzieć: dwaj poszukiwacze prawdy, dwaj miłośnicy jasności, męczennicy dociekań... Na czemże to stanęliśmy? spytałem sąsiada.
— Na kwestyi metody.
— Ach! O to panu idzie. Więc powiedzmy na kwestyi, jak należy postawić tezę istnienia samego problemu Wiekuistej Światłości... prawda?
— Tak. Bowiem nie spostrzegam rzeczy pewnych i niezmiennych.
— Widzicie, że to dwa osły. Miałem racyę. Nie chcieliście mi wierzyć... Ha?
— Może i tak być...
— Jest tak, jak powiadam. Ja, panie święty mam zawsze racyę... Zawsze. Tylko psiakość, panie święty, gdzieś mi się zagubiła droga do karczmy. Zabłądziłem panie święty...
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.