— Ach! Znowu zeschła ta żelatyna na kamień, tak, że ani wytrwać dłużej!
— Strzeż się! — upominała już surowiej. — Opóźniasz światłość sobie i innym! Módl się!
— Ach! Modlę się, ale CZERWONA LAMPA widać nie słucha moich modłów!
— Modlitwa twoja pełna jest niecierpliwości! Takich błagań nie słucha bóstwo jedyne, nieogarnione, wyłączne, prócz którego nic niema na świecie, a którego formą jest wszystko, co istnieje...
Nie mogła domówić swych słów do końca.
Stało się coś przerażającego.
Oto nagle, niespodzianie, bez szumu i wstrząśnienia, rozdarła się czarna opona WIELKIEJ CIEMNOŚCI i na świat spadł... piorun!
Jakiś grom bezgłośny.
Jakaś śmierć nagła.
Nagła, a niewypowiedzianie piękna.
Rozpękł się byt, zawaliło życie.
A przez zgliszcza wionęła wizya bezkształtna, niewyobrażalna.
Wizya życia innego, życia, którem żyć nie sposób.
Życia-śmierci.
Spadła na świat NICOŚĆ, będąca wszystkiem!
Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.