wszystkimi żywymi i umarłymi w otchłań oceanu, w toń niezgłębioną, a przejrzystą.
Odwieczne środowisko, w którem żyły drobiny, wzdęło się niezmiernie.
Teraz wszyscy porażeni przez szaleństwo, poczęli czernieć, stawać się podobnymi do WIELKIEJ CIEMNOŚCI, jakby w zimnem tem morzu bez płomieni spalali się na węgiel.
Otoczyło ich płynne piekło.
A żywi, półżywi ze strachu, poprzez toń przeźroczystą, patrzyli w twarz nieboszczyka-boga swego, w jego oko czerwone i obojętne. Spoglądali bez modlitwy i bez rozpaczy.
Bo i rozpacz umarła.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Potem zaczął się koniec.
Świat ginął w konwulsyach dziwacznych i dla samej nawet zagłady bezcelowych.
Siła jakaś wyniosła płytę wysoko, przewróciła ją ku CZERWONEJ LAMPIE, zatrzymała na chwilę w tem położeniu, wreszcie zatopiła w inne morze, niewypowiedzianie zimne i mętne.
Żali chciało SZALEŃSTWO pokazać Bóstwu poraz ostatni ruiny?