Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.
PUŁAPKA.

Trzymał się półprzytomny ze strachu zimnych, rdzawych krat więzienia i szeptał w czarną noc:
— Słuchaj! Słuchaj!
— Słucham! — mówiła noc czarna i wył wichr.
— Zbłądziłem w zakamarek, zbłądziłem... Coś zatrzasło drzwi ...wyjść nie było sposobu... domy się poczęły ruszać... obstąpiły mnie parkany... przygięły się drzewa od góry... a nadewszystko, ktoś zatrzasnął drzwi...
— Ja... noc, ciemność...
— Ty?... Nie, nie mów tak... Nie przerywaj... Nie może być... Więc mówię... zbłądziłem... A chciałem jeno... czekaj... coś chciałem... Acha... Coś połyskało na bruku...
— Szkło! Szkło! Rozbita flaszka z wódki... Przeglądał się w niej Syryusz świetny...
— Skąd wiesz? Nie, to było coś cudnego... I pocóżbym....
— Nie... nie...
— I pocóżbym dlatego miał zbaczać? Zre-