Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

sztą... wszystko jedno... nic zmienić tego nie zdoła, że: zbłądziłem.
— Nie prawda...
— Zbłądziłem... błądził... dził..... dził... eeeem... em!... Żeeee... błądził... błą... Żeee...
Coś, jak papuga wrzeszczało gdzieś z góry z pod sufitu.
Więzień zeskoczył z przymurka, na którym wisiał kurczowo trzymając się kraty.
Papuga się zbudziła. Sumienie! Cała znów noc męczarni... Co począć ...co?
Wyciągnął pięści w stronę ptaka i wbiwszy oczy w ciemność, rozkazał:
— Milcz!
Przez chwilę łopotały skrzydła i rozlegały się gardłowe dźwięki. Potem nastała cisza.
Liczył sekundy: jedna, dwie, trzy... dobrze!
— Posłuchaj! — szepnęła znów ciemność — To było tak...
— Czekaj! Czekaj! Jest tu pewnie jeszcze druga bestya. Poczekaj. Wlecze się przecież za człowiekiem druga forma sumienia... poczekaj...
Z wyciągniętemi ramiony obszedł całą celę.
Nic.
A może tam w górze, pod sklepieniem? — pomyślał.
I jakby w odzew przypuszczeniu rozległ się