Strona:F. Mirandola - Tropy.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

odbicie JEGO stóp, jedna kropla tej fali, co płynie tajemnie, pod jaśnią doczesną skryta w JUTRA niewiadomo jak bliskie dziedziny.

Nad miastem wysoko Bóg-Orzeł przed świtem, Bóg-Orzeł mocny, dalekowidz nad dalekowidze wisi na rozpostartych skrzyłach i patrzy.
Nim świat się z nicości wychyli, idzie z dołu niby oddech śpiącego, gorąca fala, mdła, niemiła.
Linie zaczną nabierać znaczenia, staną się znakami, z plamy wstanie kształt, rzecz żywa, stwora śpiąca albo rzecz, co kryje w sobie żywe.
On, patrzący z góry, wie dobrze, że to wszystko jeno symbol. Kontur, światłem określony, plam parę. Tajemnica naprzykład słońca, przez to, że na nią patrzymy co dnia, nie staje się dzięki temu jasną... my jeno, my patrzący kujemy słowa i stajemy się dewotkami, co skutkiem częstego sypiania po kościołach mniemają, iż mogą z familiarnym uśmiechem patrzyć, jak się w rękach kapłana dokonywuje