Strona:Feliks Berdau - Wycieczka botaniczna w Tatry odbyta w r. 1854.djvu/16

Ta strona została przepisana.

W powrocie zszedłem z owego siodła do obszernéj doliny, pośredniczącéj między Lodową a Łomnicą; była całkiem śniegiem odwiecznym napełnioną; tylko gdzie kamienie przeglądały dostrzegłem Salix herbacea, płożącą się między kamieniami, ale tak drobniutką, że stojąc trudno ją było dostrzedz. Była w pełnym kwiecie.
Druga moja wycieczka na Lodową Turnią 6-go września, była szczególnie oryginalna pomysłem wyboru drogi do niéj. Odbyłem ją prawie w prostéj linii z Zakopanego na Lodową przez wirchy i pośredniczące między niemi doliny. Zdobycze botaniczne dla śpóźnionéj już pory były bardzo małe, ale zyskałem to, żem odkrył możebne przejście w tym kierunku z północy na południe, czyli w poprzecz całego pasma Tatr. Kto zna nasze Tatry, pojmie trudność a zarazem śmiałość tego przedsięwzięcia. Rezultatem ostatecznym téj wycieczki było poznanie jak najdokładniejsze całego tego gniazda alpejskiego. Znającemu choć trochę Tatry, może posłużyć na coś wymieniony tu drogoskaz.
Zrana o godzinie 6 wchodzę na Magórę powyżéj kuźnic Zakopańskich, mijam Stawy Gąsienicowe i nadzwyczaj spadzistą szczerbę zwaną Zawratem; przedzieram się przez strome grzbiety okolające Pięć Stawów. Spuściwszy się do Pięciu Stawów, po prawéj stronie przez tak zwane Góry Miedziane, przechodzę około Mnicha ku Morskiemu Oku. Noc przepędzam przy Morskiém Oku, a z brzaskiem dziennym dążę do Czarnego Stawu. Powyżéj Czarnego Stawu od strony wschodniéj, tojest na lewo, przedzieram się przez tak zwane Rysy, tojest grzbiet okolający Czarny Staw, na drugą stronę. Tu znajduję dwa ogromne jeziora zwane Żabie Jeziora. Ztąd schodzę do obszernéj doliny zwanéj Doliną Wysokiéj. W jéj przeciwnym końcu po stronie lewéj znajduję możebne przejście na drugą stronę, czyli przejście przez okolające grzbiety. Przeszedłszy przez nie, spostrzegam już dolinę Jaworową, ale mię jeszcze od niéj oddziela inna mała, w któréj znalazłem niewielkie jeziorko całkiem zamarznięte. Dostawszy się wreszcie do Doliny Jaworowéj u stóp Kahlbachów, gdzie się kończy kosodrzewina, przepędzam noc, a z piérwszym brzaskiem dziennym przy bledniejącym już świetle błyszczących się gwiazd, wchodzę po raz drugi na Lodową. Była to chwila gdzie wszystkie mgły, gdzieś tam w dolinach potonęły, a oko swobodne biegało po tych jakby zaklętych olbrzymach.