Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/54

Ta strona została skorygowana.

Potwierdziła to, zdumiona nieoczekiwaną popularnością...
„Stojtie, stojtie, dajtie na siebia posmotriet!“ (stój, stój, daj choć na siebie popatrzeć!) Zdumiona stanęła, a myśmy w kilku słowach objaśnili swe zainteresowanie...
Dotąd tę Lubow Czernowę uważaliśmy za myt. Warszawscy żandarmi każdego z osobna pytali o znajomość z tą osobą... Nikt z nas pojęcia o niej nie miał, ale żandarmi byli tak pewni swego, z takiemi ironicznemi uśmiechami przyjmowali nasze oznajmienia, że nazwisko to stało się w X pawilonie anegdotycznym. Gdy na którymś z okien, wychodzących na ogród, zjawiał się jakiś nieznany nam brodacz, Stach Kunicki z jak najpoważniejszą miną robił przypuszczenie:
— Może to Lubow Dawydowna Czernowa?
A żandarmi pocili się nad wymyśleniem sposobu zmuszenia nas do przyznania się do tej znajomości.
Byliśmy pewni, że stali się oni ofiarą jakiejś mistyfikacji, aż tu naraz wchodzi do więzienia prawdziwa, żywa Czernowa. Okazało się, że w papierach, zabranych u Bardowskiego, znaleziono zaszyfrowany jej adres, który żandarmom udało się odcyfrować i stąd ta cała burza. Prawdopodobnie adres ten otrzymaliśmy przez dziesiąte ręce. Nikt o nim nie pamiętał. Po zdradzie Degajewa