Strona:Feliks Kon - Etapem na katorgę.pdf/85

Ta strona została skorygowana.

Wszyscy niemal że przylgnęli do kraty, z ciekawością oglądając tego pierwszego spotkanego aborigena, dają mu cukier, herbatę, tytoń, chleb, suchary, rozpytując o to, czy ma żonę, dzieci... Ostjak odpowiada, ale choć mówi po rosyjsku, żołnierz, snać już przyzwyczajony do tego, tłumaczy nam jego odpowiedzi... Tak! Ma żonę, dziecko, jurtę, strzelbę i psa... Poluje, łowi ryby... Dawniej działo mu się nieźle, teraz coraz gorzej. Parostatki wystraszają zwierza, ucieka, a ryby też szum kół wypłasza... Coraz gorzej! Głód, ospa... Wielu odkoczowało i on odkoczuje... Rozgadał się Ostjak... Już nie rażą nas gardlane dźwięki, wydobywające się z jego gardła, nie doznajemy odrazy na widok jawnych śladów „rosyjskiej choroby“ (ogólna u wszystkich plemion syberyjskich nazwa syfilisu). Słyszymy skargę okropną przedstawiciela plemienia, skazanego na wymarcie... „Skazanego“... Niema takiego prawa antropologicznego... Ale są prawa ludzkie, prawa społeczne, a raczej prawa nieludzkie i antispołeczne, te prawa, na mocy których europejczycy ongi podrzucali koszule, zdjęte z chorych na ospę, dzikim, by ich łatwiej zwalczyć, które skazują w imię kultury i cywilizacji plemiona aborigenów na zagładę. W imię tych praw giną aborigeni Syberji, spajani przez zwykłych pjonierów kultury — nie umiejących czytać i pisać kupców, giną, gnani na północ, ustępując zajęte przed wie-