Strona:Feliks Kon - Nieszczęśliwy.pdf/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz oto psy się już spotkały, a z pomiędzy gałęzi wyjrzała żółta, zmarszczona z błyszczącemi oczyma twarz śpiewającego. Maleńkie rude wąsiki, kozia bródka i długie, ciemne spadające na kark włosy odbijały na zielonym tle okrytych liśćmi gałęzi.
Śpiew nas już zbliżył, przywitaliśmy się więc serdecznie.
— Pan tu dawno? — spytał mię rodak.
— Dwa lata.
Twarz mu spochmurniała, zmięszał się i zamilkł.
Przedstawiłem mu się, w odpowiedzi wymienił swe nazwisko.
— Wojciech Komar.
To mi wyjaśniło wszsytko. Był to jeden z tych rodaków, z którymi bynajmniej nie miałem chęci zawierać znajomości. Zesłany po odbyciu „Katorgi“ do jednej z wiosek na brzegu Angary, otworzył tam szynk, który wkrótce zasłynął w okolicy, jako jaskinia złodziejska. Za skupywanie kradzionych rzeczy został wysłany do kraju jakuckiego i tu w jednej z osad uprawiał dawny proceder: spajał jakutów i zesłańców i skupywał za pół darmo kradzione w okolicy bydło.
Widocznie na mej twarzy mimo mej woli odbiło się rozczarowanie, gdyż Komar zmięszał się jeszcze bardziej i chcąc zamaskować to zmięszanie, zażartował: