Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/103

Ta strona została skorygowana.

„Uzupełnienie“ to polegało na tym, że chłoście nie ulegają kobiety, a z mężczyzn wszyscy ci, co ukończyli wyższą, średnią, lub elementarną szkołę. Takich, coby żadnej szkoły nie ukończyli, na Karze nie było.
Uradowany starosta pospiesznie z radosną nowiną powrócił do więzienia. Zbyt ta wiadomość była dla nas ważną, byśmy na jej streszczeniu polegać mogli. Zażądano od komendanta, by pokazał ten rozkaz jeszcze pięciu przedstawicielom cel. Zgodził się i na to. Nareszcie! Rozporządzenie, które nas tyle cierpień, tyle krwi kosztowało, zostało cofniętym.
I odrazu wszystkie nieporozumienia i zatargi znikły.
Jeden z uwięzionych Iwan Starynkiewicz wystąpił z wnioskiem urządzenia święta z powodu tego zwycięstwa i wybawienia dwóch towarzyszy od niechybnej śmierci. Wszyscy jednogłośnie wniosek ten poparli... Lody pękły... Dawne dobre, a serdeczne stosunki zapanowały w więzieniu. Nie było już tylko poprzedniego nastroju, który na zawsze wyrugowany został przez ciężkie, a bolesne wspomnienia o tych sześciu pochowanych w jednej bratniej mogile na cmentarzu karyjskim, których wszyscy uznawaliśmy za najlepszych, najdzielniejszych, najbardziej gotowych do ofiar. Biały, drewniany krzyż z napisem: „Nikto że lubwi bolsze imat’, da kto duszu swoju położyt za drugi swoja“. (Nikt więcej nie posiada miłości nad tego, kto duszę swą odda za przyjaciół swych), postawiony zmarłym przez towarzyszy, był jedynym w tych warunkach możliwym dla ujawnienia wyrazem ich czci