Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/111

Ta strona została skorygowana.

chem. Odczuł wówczas, że mamy go za kata i że dlatego milczymy. Jeszcze bardziej zmieszany, już zrobił kilka kroków w stronę bramy więziennej, gdy jeden z towarzyszy, wbrew wszystkim przemówił, stawiając jakieś dodatkowe zapytanie... Korf, jak gdyby się ucieszył, zaczął z ożywieniem odpowiadać, przekonywać, że będzie bacznie pilnował, by wszystkie ulgi, z jakich korzystają kryminaliści, stosowano i do nas.
Oburzeni na towarzysza, który tak niebacznie postąpił, słuchaliśmy tych słów zbroczonego we krwi Sigidy barona i nie mógł nas nie obrażać ton jego zapewnień....
— Nigdy nie pozwolimy na zrównanie nas z kryminalistami, zwłaszcza co do stosowania do nas chłosty — przerwał okrzykiem to przemówienie Korfa jeden z uwięzionych... Zdetonowany generał-gubernator zaczął zapewniać, że nikt o tym nawet nie myślał i nie myśli...
— A Sigida! — krzyknął drugi towarzysz.
Nie należało tego robić. Imienia tej męczennicy nie należało wymieniać w rozmowie z tym, którego ręka podpisywała rozkaz o ukaraniu jej... Nie należało sprawcy dawać sposobności do tłumaczenia, wykręcania się...
Stało się jednak... Ludzie już przestali panować nad swymi nerwami i postąpili niewłaściwie... Korf się tłumaczył, zwalał winę na innych, wzdychał, mówił, że należy zapomnieć o przeszłości, której cofnąć nie sposób....
Jakie to charakterystyczne! Kat, przekonywujący skatowanych o konieczności zapomnienia jego czynów!