Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/79

Ta strona została skorygowana.

Ale była to utopia... Jedni zmęczeni długoletnim więzieniem już do takiej ofiary nie byli zdolni, inni zasadniczo występowali przeciw takiej olbrzymiej ilości ofiar, jeszcze inni nie uznawali formy biernego protestu, nie rachując się zupełnie z tym, że w naszym położeniu o innej formie nie mogło być mowy, bo wszyscy stykający się z nami czynownicy byli tylko „knutami w ręku kata“, odbierającymi i wykonywującymi rozkazy „króla wielkiego samowładnika świata połowicy“, siedzącego daleko... „o pięćset mil na swej stolicy“.
Nie, o udziale wszystkich w proteście nie mogło być mowy... Ale zanim mieliśmy przystąpić do protestu, trzeba było koniecznie ustalić, ilu weźmie w nim udział i kto. I to nie było łatwym, bo jakże pytać ludzi, czy chcą umierać... Prowadzić agitacyę na rzecz samobójstw nie sposób... Można umierać samemu, ale powoływać do tego innych — trudno...
Garść tych, dla których ta sprawa już dawno była rozstrzygniętą i którzy już nieraz pomiędzy sobą ją omawiali, po naradzie, zwykłym zwyczajem na Karze puściła w obieg po celach następującą kartkę:
„Uprasza się towarzyszy, pragnących za pomocą samootrucia wyrazić protest przeciwko nikczemnej zbrodni, dokonanej na Sigidzie, by się zeszli w „Jakutce“ na naradę w kwestyi ostatniego listu do towarzyszy na wolności i oznajmienia do rządu. Dla ustalenia ilości protestujących w ten sposób uprasza się ich o podpisanie tej kartki“.