Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/83

Ta strona została skorygowana.

względami spowiedź, której tajemnicę umierający mieli wziąć z sobą do grobu... I ci drudzy pocieszali spowiadających się braci, widząc ich mękę i katusze...
Czas wlókł się niemiłosiernie długo... Przed kontrolą wieczorną, przed zamknięciem cel i odniesieniem kluczy do komendanta, zażycie trucizny było ryzykowne... Dyżurujący na korytarzu żandarmi mogli się w porę spostrzedz, wezwać lekarza i gwałtem udaremnić nasze zamiary... Trzeba było czekać cały dzień. Czekać, gdy się widziało, że nerwy pozostających przy życiu mogą nie wytrzymać tego piekielnego napięcia i lada chwila może nastąpić coś takiego, co wywoła popłoch i zmusi do natychmiastowego zażycia trucizny bez jakichkolwiek szans na otrucie się... Obawy te nie były płonne... Mieliśmy pośród siebie ludzi umysłowo chorych. Ukryć przed nimi tego, co się działo, było nie sposób, bo w jednych z nami znajdowali się celach... A gdzież gwarancya, że ci ludzie w najlepszej wierze, chcąc nas uratować, nie zaalarmują władz?
Jeden z nich F—ow, już nawet przedsięwziął pewne kroki w tym kierunku i przekonywał i namawiał drugich, że należy o wszystkim zawiadomić władze i w ten sposób zapobiedz nieszczęściu... Inni, zdrowi na umyśle, powstrzymali go na szczęście od tego kroku. Ale każda godzina napięcia nerwów zwiększała niebezpieczeństwo...
O, chyba nigdy nikt z takiem upragnieniem nie wyczekiwał kontroli, jak my tego dnia...
Nadeszła wreszcie... Przypadliśmy do drzwi i przy-