Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/84

Ta strona została skorygowana.

słuchiwaliśmy się z biciem serca, czy w tej decydującej chwili, wszystko idzie pomyślnie...
Dziwne... Władze, te same władze, które w ciągu tych kilku dni wyniosły z zgniłego więzienia cztery trupy, tak były pewne, że jesteśmy izolowani od całego świata, że na nas żadnej uwagi nie zwracały... Przyszli, policzyli nas i poszli... Nie zdziwiło ich nawet, że ja i Pawło Iwanow nie nocujemy w swoich celach... Mieszkaliśmy obaj wówczas w „Dworiance“, — celi, w której oprócz nas, nikogo z trujących się nie było. Chcąc zaoszczędzić towarzyszom okrutnego widoku biernego przyglądania się nam w chwili zażywania trucizny, przeszliśmy obaj na noc do „Jakutki“, gdzie. oprócz nas było jeszcze sześciu trujących się, i żandarmom oznajmiliśmy, że w „Jakutce“ zebrał się chór śpiewaków i dlatego tu przenocujemy... Przyjęli to do wiadomości i poszli...
I od razu — jak gdyby wielki ciężar spadł nam z piersi... Już nam nie przeszkodzą. Według umowy, z „Jakutki“, gdzie nas było ośmiu, mieliśmy śpiewem dać sygnał pozostałym celom... Nie przewidzieliśmy, jakie to sprawi wrażenie na pozostających przy życiu. Każdy przełknął proszek opium i głośne dźwięki wolnej pieśni wolnych ludzi uderzyły o sklepienia więzienia...
Naraz w jednej celi rozległy się głośne łkania... Jeden z towarzyszy nie wytrzymał tych katuszy...
Dreszcz nas przeszył... Te łkania mogły wszystko zgubić...
— Głośniej chłopcy, głośniej! — krzyknął Pawło Iwanow.