Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/85

Ta strona została skorygowana.

Miał racyę. Te łkania można było tylko zagłuszyć śpiewem. I znowu i znowu śpiewano...
Zaledwo uspokoił się nieco łkający towarzysz, gdy zawisło nad nami nowe niebezpieczeństwo. W sąsiedniej z „Jakutką“ celi powstał jakiś niezwykły ruch, bieganie, krzyki: „Aleksander Wasiljewicz!“
Ten „Aleksander Wasiljewicz“ — był lekarzem. Paniczny strach nas ogarnął... Wydało się nam, że towarzysze nie wytrzymali tej męki i że lekarz, towarzysz Prybylew, stosuje środki ratunkowe do trujących się... Zaczęliśmy nerwowo walić w ścianę sąsiedniej celi...
— Co się stało? Co się u was dzieje?
— Nic! nic! Uspokójcie się! — otrzymaliśmy odpowiedź od Michajłowa, który też należał do trujących się... Dejcz zupełnie przypadkowo się otruł i Prybylew daje mu antidotum. Niebezpieczeństwa żadnego nie ma.
Dejcz nie należał do tych 14-tu, którzy postanowili się otruć. Przeciwnie był on jednym z przeciwników protestu, otruł się przypadkowo chemikaliami, które używał do fotografii Stefanowicz, a które przylgnęły do chleba i omal że nie przypłacił tego życiem.
Nie tracący do ostatniej chwili humoru Iwan Kałużnyj zażartował, że gdyby Dejcz umarł, zmusił by nas do kłamstwa, musielibyśmy bowiem zaliczyć go w poczet tych, którzy zażyli truciznę dla protestu, bo nie sposób wszak byłoby przyznać, że tak niemądrze zakończył swój żywot.
Ale ten względnie niezły, pozwalający na dowcipkowanie nastrój trwał niedługo. Minęła jedna go-