Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/87

Ta strona została skorygowana.

wienia, zażyliśmy tym razem morfinę i po upływie 10 minut, już czuliśmy działanie trucizny. W głowie waliło jak młotem, zimny pot wystąpił na twarzy, w głowie się już myśli plątać zaczynały i nie do przezwyciężenia senność wszystkich ogarnęła. Uścisnęliśmy się po raż ostatni i bardziej słabi układać się do „wiecznego spoczynku“ już zaczęli... To przejście od stołu do tapczanu nie było już łatwym. Jak pijani już zataczaliśmy się i gdyby nie Mieczek Mańkowski, który ani na chwilę nas tej nocy nie opuszczał i każdego do tapczanu odprowadzał, wielu z nas runęłoby na ziemię.
Chwilę po tem już utraciłem przytomność. Gdym się po kilku godzinach na nowo zbudził, ujrzałem przed sobą ze współczuciem uśmiechającego się do mnie Mieczka.
— Wszyscy śpią! Nikt nie umarł — szepnął Mańkowski.
Dopiero wtedy oprzytomniałem.
I morfina nie działa! Straszne uczucie bezsilności i niemocy opanowało mną. Zerwałem się z posłania, opierając się na ramieniu Mieczka, doszedłem do stołu, gdzie leżały zapasowe proszki morfiny i zażyłem drugą dawkę.
Chwilę potem już znowu byłem nieprzytomny i biedny Mieczek niemal, że na ręku odniósł mnie na posłanie.
Po raz drugi obudziłem się dopiero nad ranem od strasznego, przedśmiertnego chrapania Bobochowa. Gdym otworzył oczy, ujrzałem przed sobą towarzysza lekarza. Oprzytomniałem od razu.
— Co ty tu robisz?