Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/88

Ta strona została skorygowana.

Siedział w innej celi. Obecność jego nie mogła mnie nie zadziwić.
— Nic, nic — badawczo wpatrując się w moje źrenice — odpowiedział Prybylew. — Jak się czujesz?
— Żyję — odpowiedziałem z rozpaczą. — A inni?
Łzy mu się kręciły w oczach... Przez chwilę nie odpowiadał, potem szepnął:
Bobochow i Wańka (Kalużnyj) konają... Żandarmi już wiedzą...
W owej chwili zrozumieć nie mogłem, dlaczego Bobochow i Kalużnyj umarli, a my wszyscy pozostaliśmy przy życiu.
Okazało się, że po mojem pierwszem przebudzeniu się, obudzili się Kalużnyj, Bobochow, Sękowski i Iwanow... Sękowski i Iwanow, tak, jak i ja, przełknęli drugą dawkę trucizny i usnęli na nowo, a dla Bobochowa i Kalużnego, już podzielonej na odpowiednie dawki trucizny, nie starczyło. Wiedząc, że resztki morfiny były schowane pomiędzy cegłami w szklanym słoiku na piecu, wdrapali się na piec, wydostali słoik i zjedli całą zawartość... Tylko w tak straszny sposób udało im się uskutecznić samobójstwo...
Wiadomość, że żandarmi już wiedzą o wszystkim, magicznie podziałała na wszystkich, którzy się w tym czasie obudzili... Lada chwila mógł lekarz więzienny pospieszyć z nieproszoną pomocą. By uniknąć tego, zerwaliśmy się z posłania i przy pomocy towarzyszy przeszli do innych cel... Nadzieja, że jeszcze nie wszystko przepadło, jeszcze w nas tliła. Zażyta w większej ilości morfina podziałała paraliżująco na pęcherz moczowy... Łudziliśmy się nadzieją że to spo-