Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/9

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ I.

Krótki dzień listopadowy miał się już ku końcowi, gdyśmy, pięciu skazanych w sprawie „Proletaryatu“, dochodzili do ginącego pośród niewielkich pagórków więzienia karyjskiego dla więźniów stanu.
Z zewnątrz więzienie to niczym się nie różniło od tysiąca innych, nawet od setek etapów, które nam w ciągu tylu miesięcy za schronienie podczas podróży służyły. Te same szare, wysokie, u góry zaostrzone pale, ci sami mali, jak wogóle sybiracy, żołnierze, ten sam nieokreślony głuchy poszum ściśniętego na niewielkiej przestrzeni tłumu ludzi.
Cicho i pusto... Nikt nie przejdzie, ani przejedzie... Ponure, milczące, niewielkie pagórki pokryte z wierzchu śniegiem, ze wszystkich stron okalają „martwy dom“. Znany, tyle razy już widziany obraz, który wogóle przestał już na nas sprawiać wrażenie. Tym razem jednak ze wzruszeniem spoglądaliśmy na te pale... Odgradzały one od całego świata najlepszych, najświatlejszych, najbardziej szlachetnych i ofiarnych ludzi w całej Rosyi...
W owym czasie byłem jeszcze bezwąsym młodzieńcem. Tylko dzięki zbiegowi okoliczności zajmowałem w partyi zupełnie nieodpowiednie dla mego