Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/94

Ta strona została skorygowana.

Karę wyłącznie z powodu zaszłych wypadków. Już samo zaznaczenie tej przypadkowości na początku mowy — jak gdyby kto pytał o to — wyraźnie świadczyło, że gubernator obawia się, by więźniowie nie przypuszczali, że rząd się uląkł. Rząd by się miał lękać? To myśmy się niepotrzebnie przestraszyli... Według słów gubernatora, nikt nigdy nie miał na myśli nas napastować, godzić na naszą godność. Rząd dba o życie ludzi, dba i troszczy się o nasze życie. Pod tym względem nasze obawy są zupełnie bez podstawy. Nie znaczy to wcale, żeby odczytane nam rozporządzenie miało być cofnięte. O, nie! Nie generał-gubernator i nie gubernator wydał to rozporządzenie. Pochodzi ono z najwyższego źródła i cofniętem być nie może. Rząd musi się bronić, musi bronić swych urzędników przed takimi aktami, jak ten, jakiego dopuściła się Sigida.
Porzućcie nieuzasadnione obawy — kilkakrotnie powtarzał Choroszchin w ciągu mowy.
Faktycznie było to cofnięciem się, bo według dosłownego brzmienia odczytanego rozporządzenia, mieliśmy ulegać chłoście za wszelkie zakłócenie dyscypliny więziennej, ze słów zaś Choroszchina wynikało, że kara taka grozi nam tylko w wypadkach wyjątkowych, jeżeli ktoś z nas czynnie zelży kogoś z urzędników.
— Może kto pragnie zadać jakie pytanie? — zapytał Choroszchin po ukończeniu mowy.
Grobowe milczenie. Z oprawcami nikt w rozmowę się nie chciał wdawać. Nie zrozumiał tego mil-