Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/97

Ta strona została skorygowana.

żliwość, tłumaczono sobie opacznie i wzajemna nieufność wzrastała.
Gdy dziś przypominam sobie te chwile, cisną mi się do głowy słowa wieszcza:
„Kiedy na żale ten świat nie ma ucha,
„Gdy ich co chwila nowina przeraża
„Bijącą z Polski, jako dzwon z cmentarza;
„Gdy im prędkiego zgonu życzą straże,
„Wrogi ich wabią z dala, jak grabarze.
„Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą
„Nie dziw, że ludzi i świat sobie brzydzą,
„Że utraciwszy rozum w mękach długich
„Plwają na siebie i żrą jedni drugich...
Okropny to był stan, co ważniejsza beznadziejny. Tylko jakieś niezwykłe zdarzenie mogło przywrócić dawną harmoniję, dawną, tak potrzebną i tak upragnioną zgodę.
Takim niezwykłym zdarzeniem była dla ogółu więźniów wiadomość, że garść ludzi nosi się z myślą powtórzenia samobójstwa.
Nauczeni gorzkim poprzednim doświadczeniem kiedyśmy we trzech — Michajłow, S. Dikowskij i ja postanowili po upływie pięciu miesięcy znowu rozpocząć samootrucia — zadecydowaliśmy nie wspominać o tym nikomu, by zaoszczędzić towarzyszom męczarń. Według omówionego wówczas przez nas planu, z początku się miałem otruć tylko ja i Dikowskij, a po upływie 2 tygodni po nas Adrian Michajłow. On miał też być wykonawcą naszej ostatniej woli i zakomunikować towarzyszom o wszystkim już po zażyciu przez nas trucizny.