Strona:Feliks Kon - W katordze na karze.pdf/98

Ta strona została skorygowana.

Od chwili powzięcia tej decyzyi, związani z sobą taką tajemnicą, często szeptaliśmy pomiędzy sobą po kątach. Brano nam to za złe, nie wiedząc, nie podejrzywając nawet, co przed nimi taimy.
Dziwnego wówczas doznawaliśmy uczucia. Łatwo zdecydować się na śmierć za pięć miesięcy, ale nie łatwo to wykonać, gdy się nie żyło jeszcze wcale, gdy dusza rwie się do życia, do czynu, do walki. Podczas pierwszych dwu miesięcy tylko czasami i to przypadkiem wspomina się o tej śmierci. Niekiedy łapie się samego siebie na gorącym uczynku marzeń o przyszłości. Z biegiem czasu jednak wszystko przypomina o wiszącym nad głową dobrowolnym wyroku. Gdy się otrzymuje list od matki, w mózgu świdruje myśl, że już więcej jak 12—15 listów się nie otrzyma.
Gdy następuje kolej dyżurowania w kuchni — znowu się oblicza... Przedostatnia to kolej... Ostatnia... Gdy który z towarzyszy bardziej ostre słowo w sprzeczce wypowie, odpowiedź zamiera na ustach, zabita myślą, że za kilka tygodni po naszej śmierci, to ostre słowo stanie się dlań przedmiotem wyrzutów sumienia. W miarę tego, jak czas coraz bardziej upływa, myśl o śmierci opanowuje coraz więcej... Co raz częściej robi się rachunek tego życia... Względnie najłatwiejszym do przeżycia jest ostatni miesiąc... Kryjąca się gdzieś w tajnikach duszy nadzieja, odpychana jak myśl zbrodnicza — zanika. To, co było gdzieś daleko w zamglonej przyszłości, coraz bardziej wyłania się z chaosu występuje na jaw, staje się realnym... Zaczynają się praktyczne przystosowywania do tego czynu, myśl się skupia na nim, całe jestestwo człowieka wypełnia świa-