Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Postanowił pojechać następnego dnia rano do posterunku francuskiego i oznajmić o wykrytej kontrabandzie broni. Poszedł do znajomego sklepikarza i, nic mu nie mówiąc o przyczynie wyjazdu, prosił go, aby wynajął mu osiodłanego muła.
Sklepikarz natychmiast posłał chłopca Araba po chatach tubylczych. W godzinę później cała wieś już wiedziała, że dziwny człowiek, poławiający nikomu niepotrzebne drobne żyjątka morskie, chce jechać nazajutrz do Port-Say.
Przed wieczorem powrócili Brahim i Mhammed.
Kiwnięciem głowy pozdrowili Alfreda i zamknęli się w sąsiedniej izbie z siostrą. Duquesne słyszał odgłosy ożywionej rozmowy, basową mowę Brahima, gderliwe mruczenie Mhammeda i dźwięczne okrzyki kobiety.
— Ta Adżaż musi być młoda jednak... — pomyślał Alfred, po raz pierwszy usłyszawszy głos siostry Husseimów.
Myśl ta jednak przemknęła bez echa, gdyż została przerwana wejściem Brahima.
— Odjeżdżasz jutro, sidi[1]? — zapytał swoją łamaną francuszczyzną, podchodząc do zoologa.
— Zaledwie na kilka godzin — odparł Alfred. — Skąd wiesz o tem?
— Francuski kupiec szuka dla ciebie muła — rzekł rybak. — Przychodził od niego chłopak do nas. Dam ci muła, dobrego wierzchowca, jutro rano...

— O, to bardzo dobrze! — zawołał Duquesne. — Dziękuję!

  1. Sidi — pan