Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/101

Wystąpił problem z korektą tej strony.

Wsłuchiwał się w nie, jak czarownik samotny, przed ludźmi kryjący się zazdrośnie, naradzał się, zadawał pytania namiętne i szukał odpowiedzi w wichrze, chaosie, zgiełku i burzliwym porywie sił i żądz nieznanych, a władnych bezmiernie.
Porwał go ten potok wartki, miotał wir bezlitosny; nie słyszał, że ciemniejsza od mroku nocnego postać stanęła przy nim i pochyliła się, zaglądając mu w twarz, zaciśniętą w mocnych, ogorzałych dłoniach.
Drgnął, gdy poczuł dotknięcie obcej ręki.
Podniósł głowę i spojrzał jeszcze nieprzytomnemi, nieobecnemi oczyma.
Posłyszał cichy, gorący szept:
— To ja — Naida, tancerka...
Wszystkie potęgi wichru znowu szarpnęły wie[...] i rozsądku, wybuchając nagle.
Pochwycił kobietę w objęcia, cisnął ją do piersi wzburzonej i szeptał słowa miłosne, pełne upojenia:
— Jesteś jak palma przy źródle ożywczem! Jak noc — oczy twoje, a źrenice ich — jak gwiazdy! Wargi twoje — świeży owoc granatu! Zęby — stadka białych jagniąt na zboczu górskiem...
Szeptał i szeptał coraz goręcej i namiętniej, oczy zmrużył i palił śmiałemi, płonącemi dłońmi.
Drgnęli oboje, bo z głębi izby rozległ się głośny okrzyk.
Ktoś przez sen bełkotał słowa niezrozumiałe, pogmatwane.
— Chodź do mnie... — szepnęła Naida, potrącając Ibrahima ku kotarze, ukrywającej wejście do bocznej izby.