Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/102

Ta strona została przepisana.

Zniknęli w niej.
Naida usadowiła górala na posłaniu i opuściła się na ziemię, objąwszy go za kolana.
— Nie znasz mnie... — szepnęła.
— Jesteś piękna, jak najpiękniejsze niebianki! zaprzeczył gorąco.
— A może odtrącisz mnie i z pogardą odejdziesz, gdy się dowiesz całej prawdy? — zapytała.
— Nie! Nigdy, radości mego serca! — zawołał w uniesieniu. — Na Proroka — nigdy!
— Cyt! — syknęła, kładąc mu dłoń na ustach. — Słuchaj! Jestem córką szeicha Bauhara, tego, który bunt podniósł przeciwko tureckim bejom i baszom, rządzącym w Damaszku. Stracono go i wymordowano całą rodzinę naszą, bo tak rozkazał turecki gubernator zbirom kurdskim, których uratowali przyjaciele ojca i posłali do Egiptu, gdzie ukrywałam się, a gdy głód i nędza zajrzały mi do oczu, śpiewałam i tańczyłam w kawiarni Ormianina Labonesa. Tam mnie ujrzeli biali ludzie i przewozić zaczęli z miasta do miasta... Wiedeń, Berlin, Rzym, Wenecja, Londyn, Paryż... byłam wszędzie, wszędzie tańczyłam, jako Fatma, arabska odaliska... Jestem bogata, bo obdarzali mnie giaurowie, próżno błagając o miłość... Ujrzałam kiedyś emira Feisala i padłam mu do nóg, prosząc, aby mnie wziął ze sobą i zwrócił mi ojczyznę... Nie mógł wtedy dopomóc mi, bo sam był bez ojczyzny, bacznie strzeżony i — biedny. Obiecał mi jednak, że spełni prośbę moją, gdy nadejdzie czas, wezwał mnie przed miesiącem i teraz czynię jego wolę...