Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/106

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ IV.
Pod sztandarem emira.

Słońce stało wysoko, gdy Ibrahim, syn Selima Atrasza, wojownik z gór Hauranu, przeciągnął się i usiadł zdumiony.
Przecierając oczy, z trudem przypominał sobie wypadki z dnia ubiegłego.
Nagle na kolana ześlizgnął mu się skrawek papieru.
Przeczytał:

„Będę najpokorniejszą z niewolnic twoich lub najwierniejszą z żon, jeżeli staniesz pod sztandarem emira Feisala. Znajdziesz go i mnie w Damaszku...“

— Naida... — powtórzył głośno podpis.
Przypomniał sobie wszystko. Zerwał się z posłania i wybiegł na podwórze.
Na dworze krzątał się właściciel zajazdu i troje sług.
— Gdzie karawana białego szeicha Mekki? — krzyknął, czując, że rozpacz go ogarnia na widok opustoszałego dziedzińca.
— Jeszcze słońce nie weszło, gdy goście moi opuścili Ehr-Gurba — i kupiec Ali-ben Senussi, i biały szeich, i Szakir, i... tancerka — odparł