Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Tegoż dnia długo naradzał się z rodziną.
Wszyscy Atraszowie przybyli, aby wysłuchać Ibrahima.
Stawili się z dalekich koczowisk szeichowie Rugreg, Lamar, Bosua i Feb-a-Talat.
Zapadło postanowienie, że Ibrahim przekradnie się do Damaszku i odnajdzie emira Feisala, aby wyjaśnić jego plany.
Młody szeich śpieszył się z wyjazdem.
Zebrano naprędce małą karawanę, naładowano wielbłądy wełną, maskując istotne zamiary pozorami przedsiębiorstwa handlowego.
Ibrahim, mając za sobą trzech młodych wojowników druzyjskich, wyruszył w drogę, starannie omijając blokhauzy tureckie i niemieckie posterunki wywiadowcze.
Po pięciu dniach wywijając się jak węgorz, dostał się do Damaszku.
Ostrożnie wypytując na bazarze i w hałaśliwych „sukach“ o Feisala, dowiedział się, że miasto przygotowane jest do obrony przeciwko połączonym wojskom angielskiego jenerała Allenby i emira.
Nikt z Arabów nie mógł powiedzieć dokładnie, gdzie się znajduje emir, a nawet z której strony oczekiwany jest napad.
Dopiero wieczorem, siedząc w kawiarni, Atrasz posłyszał cichą, prawie szeptem prowadzoną rozmowę.
Opasły człowiek o bardzo ciemnej twarzy mówił do innego:
— Teraz wiadomo, że uderzą od strony Rhuab. Na pierwszy ogień posyłają jak zwykle