Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/109

Ta strona została przepisana.

beduinów Feisala. Anglicy arabskiemi rękami wygrzebują jarzące się węgle... Zwykła robota tych dżentelmenów... Och! zawiedzie się Feisal na swej przyjaźni z Brytami... pójdzie na smyczę angielską.
Zaśmieli się obaj i umilkli.
Ibrahim, rzuciwszy słudze dwa piastry, wyszedł na ulicę.
Odwiedził znajomych kupców, przybywających trzy razy do roku do Sueidy po zakupy wełny, i wypytywał o rodzinę szeicha Bauhara. Odpowiedzieli mu, że cała niemal rodzina została wymordowana przez Kurdów podczas powstania, które przed kilkoma laty wybuchnęło między Baalbekiem a Damaszkiem.
— Dom straconego przez Turków szeicha stoi za miastem pusty. Nikogo tam nie znajdziesz, sidi — mówili. — O córce Bauhara — Naidzie, nikt tu nic nie słyszał. Nie wiemy nic o jej losie od chwili, gdy została wywieziona z miasta i ukryta przed zemstą baszy — gubernatora...
Tegoż dnia młody szeich druzyjski osiodłał wielbłąda i zamierzał opuścić miasto. Zatrzymały go jednak patrole tureckie i nie puściły. Doczekał się nocy i ukradkiem wyszedłszy z miasta, ruszył ku wschodowi, czając się w krzakach, za żywopłotami ogrodów, w gajach oliwnych i za nasypami studni.
Szedł całą noc, a gdy wyjrzało słońce, pustynia ogarnęła go dokoła.
Na zachodzie widniały ostatnie uskoki gór, otaczających Damaszek od północy; na wschodzie zaś i południu niebo łączyło się z równiną