Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/116

Ta strona została przepisana.

Beduini dawno już trzymali noże w zębach, gotowi do ataku, lecz Ibrahim jeszcze wstrzymywał wojowników. Czekał na coś, zwracając głowę na wszystkie strony i nadsłuchując.
Wreszcie doszedł go trzask dalekiej salwy karabinowej, po niej druga, trzecia... Buchnęły działa grzmiącym rykiem. Bitwa rozgorzała. Emir Feisal rozpoczął szturm.
Wtedy Ibrahim wstał i krzyknął przeraźliwie, jak drapieżny ptak.
Wojownicy Snaa runęli naprzód z głośnem wyciem
Niemcy, nie spodziewając się napadu z tej strony, oszukani ciszą, nie zdążyli nawet rozpocząć obrony. Szli pod nóż, ten i ów podnosił ręce, błagając o miłosierdzie; dzicy wojownicy nie brali jeńców.
Walka wrzała na bagnety, jatagany, noże i pięści, lecz w tej bitwie przewaga była po stronie wprawnych, okrutnych Arabów.
Kulomioty zostały zdobyte, miotacze min leżały przewrócone, setki trupów zalegały polanki wśród drzew oliwnych.
Beduini, skończywszy krwawe żniwo, dosiadali koni i formując w biegu luźny szyk, mknęli na odgłosy bitwy.
Wraz z innemi oddziałami wzięli udział w szturmie, wtargnęli do miasta, gdzie musieli zdobywać dom po domu, ulicę po ulicy...
Damaszek tym trzecim szturmem został zdobyty ostatecznie, chociaż straty atakujących były bardzo ciężkie, szczególnie w szeregach Arabów.
Wdzięczny jenerał Allenby kazał postawić pomnik z tablicą, głoszącą o braterstwie broni