Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/129

Ta strona została przepisana.

wszystkie dam odpowiedź! Zbierz myśli swoje i staraj się zrozumieć.
Druz skinął głową i wpatrywał się w twarz mówiącego.
— Nie dość, mumenie, powiedzieć: „Oto jest Wielka Arabja!“ — zaczął Higgins. — Nie dość na mapie czerwoną kreską wskazać jej granice! To wszystko na nic! Wiesz sam, że rozpoczną się natychmiast spory i wojny pomiędzy waszemi szczepami, waszymi szeichami, emirami, sułtanami i szeryfami. Po wojnach wybuchną głód, choroby, zniszczenie kraju, zubożenie... Sami nie poradzicie sobie, będziecie wymierali, jak szczury a zarazę rozniesiecie po całym świecie, porzucając to piekło, na jakie się zamieni wymarzona przez was Wielka Arabja! Mieliśmy już to w Indjach... Cha, cha, cha!
— To mówisz ty, człowiek, noszący tytuł „białego szeicha Mekki“? Ty — którego za brata swego uważał emir Feisal? — zawołał z oburzeniem Ibrahim.
— Nie tylko uważał, lecz uważa — rzekł z naciskiem Higgins. — Nietylko mnie, lecz cały naród angielski! Jedynie Aiglja może uczynić z Arabów naród zdolny do politycznego i samodzielnego bytu. Nie Francuzi! Oni zbytnio wierzą w zbawienność formuły: równość, braterstwo, wolność! Równości — nie może być na ziemi, gdyż jest mrzonką: braterstwo Francuza z Anglikem i Murzynem? Co za brednia! Wolność powinna być przywilejem potężnych, bogatych i cywilizowanych narodów, nie jakichś tam nagich dzikusów lub wierzących w „dżinny“ i inne zabobony koczowników, chociażby z tej samej pustyni syryjsko-arabskiej.