Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Dobrze! — rzekł z rozpaczą. — Postąpię tak, jak radzisz, bracie. Od dziś nazywać się będę Mulej ed-Izmail z Jemenu.
Ucałowali się trzykrotnie i w milczeniu uścisnęli sobie dłonie.
Ibrahima Atrasza nikt w górach Hauranu nie spotkał.
Nawet w Sueidzie nic o nim nie słyszano.
Po wysokogórskich pastwiskach młodzi Druzowie śpiewali pieśni o śmiałym, szlachetnym szeichu, który poległ na pustyni, gdzie chamsin nad jego grobem śpiewa grzmiącym głosem.