Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/27

Ta strona została przepisana.

cję... Zresztą prawdopodobnie nic nowego i szczególnego nie usłyszę.
„Żona króla Tumanea“ usiadła i, zaciskając chude palce i nieruchomo patrząc blademi, niebieskiemi oczami, zaczęła mówić:
— Poznałam męża w szpitalu, w Marsylji... On po tych wielkich bitwach w Szampanji leżał ranny, przeszyty kilkoma kulami... Byłam wtedy pielęgniarką-wolontarjuszką... W dzień pracowałam w salonie mód jako szwaczka, a w nocy — pielęgnowałam naszych bohaterów. Każdy przecież podczas wielkiej wojny powinien był coś robić dla swej ojczyzny?! Więc i ja robiłam co mogłam. W dzień szyłam, w nocy pracowałam w szpitalu...
Urzędnik spuścił oczy i, namarszczywszy czoło słuchał. Gdy kobieta umilkła, nie patrząc na nią, rzucił pytanie:
— Pani pokochała tego czarnego żołnierza?
— O tak, panie! — zawołała. — Opowiadali o nim inni żołnierze i oficerowie cuda! Waleczność jego i wierność Francji nie miały granic. Krzyże i medale wszystkich aljantów zdobiły mu pierś.
Umilkła, ciężko oddychając po tym wybuchu zachwytu i uniesienia, lecz po chwili znów mówić zaczęła szybko, gorąco:
— Marszałek Joffre rękę mu podał i ucałował go... Generał Mangin nazwał go „najwaleczniejszym wśród walecznych“, miał mu dać szlify oficerskie — lecz on umierał... oddał za Francję wszystką krew swoją... nie miał już sił do życia... ale ja byłam przy nim w nocy, gdy dozór nad chorymi zwykle słabnie, a w dzień pielęgnowała