Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Skończyła.
Długo milczał urzędnik, nie wiedząc, w jaki sposób ująć swoje słowa, gdyż wiedział, że będą one ciosem dla tej słabej, nikłej kobiety. Nareszcie wstał i rzekł:
— Pani będzie zmuszona spędzić w hotelu kilka dni, aż sprowadzimy męża pani. Gdy przybędzie — powiadomimy panią. Tymczasem — do widzenia!
„Żona króla“ skłoniła się i opuściła salę.
Pan Gaillard długo patrzał w ślad za nią i żałował swoich słów o „ostatecznem upodleniu kobiety“.
W godzinę potem ścieżką, wijącą się śród haszczy dżungli, biegł murzyn-posłaniec, niosąc w wyciągniętej ręce laseczkę z umocowanem na jej rozszczepionym końcu pismem. Kierował się w stronę Tumanea, zapadłej wiosczyny w górach Futa-Dżalon. Dobiegłszy do najbliższej wioski, stawił się u wójta i oddał mu list; po chwili koperta z pismem władz była już w ręku innego murzyna, biegnącego dalej.