Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/31

Ta strona została przepisana.

wygód, a w razie choroby — żadnej pomocy lekarskiej...
— Spodziewam się, — przerwała kobieta, — spodziewam się, ze w siedzibie mego męża-króla warunki życia będą znacznie lepsze, niż w brudnych i ciasnych chatach prostych murzynów?
Podniosła oczy na gubernatora i patrzała, spokojna i radosna.
— Właśnie w tem przypuszczeniu pani kryje się fatalne wprost nieporozumienie!... — rzekł gubernator. — My tu żadnych królów nie mamy! Pozostały coprawda niektóre dawne rody panujące, lecz są one już nieliczne i coraz bardziej schodzą do poziomu ogólnego.
— Czy ród Keramusa-Keita jest też rodem zubożałym? — spytała pani Blanche.
— Keramusa-Keita, sierżant 7-go pułku strzelców senegalskich, jest zwykłym murzynem szczepu Bambara, biednym murzynem, którego administracja z trudem odnalazła w górach. Nie mieszka on nawet w Tumanea, lecz posiada małą zagrodę w dżungli, trochę manjoku i prosa na polu...
Mówiąc to, przyglądał się kobiecie. Lecz żaden muskuł nie drgnął na jej twarzy, a radość nawet na chwilę nie zgasła w jej rozszerzonych źrenicach.
— Mamy złe odezwy o Keramusa-Keita — zaczął mówić dalej gubernator. — Bardzo złe... Wiemy, że otrzymawszy swoją kwartalną emeryturę weterana, idzie do miasta, przepija wszystko i przegrywa w karty lub kości, a później włóczy się po dżungli i wsiach...